telefon/fax: 18 442 07 63 (sekretariat, psycholodzy) | telefon: 18 445 80 77 (koordynatorzy rodzinnej pieczy zastępczej) biuro@owitr.pl

Zamieszczamy artykuł opisujący ujmujące historie naszych rodzin zastępczych… Wiemy, że takich rodzin w naszym mieście jest dużo więcej…;)

Wszystkim, za ich wkład w „ulepszanie świata”, na koniec Tygodnia Rodzicielstwa Zastępczego – jeszcze raz bardzo dziękujemy…

Beata Jędrusik i Beata Dziedzic. Pierwsza ma ósemkę biologicznych dzieci, druga – czwórkę. Ale wraz z mężami wychowały, i wychowują jeszcze dzieci porzucone, chore czy potrzebujące serca.

Zadzwonił telefon, trzęsłam się jak galareta. Wsiedliśmy z mężem do malucha i pojechaliśmy do Nowego Targu. Sędzia podczas rozprawy zapytał: „Czy Państwo są przy zdrowych zmysłach”? Potem pojechaliśmy do szpitala. Ona patrzyła na nas wielkimi oczami. Jej malutka twarz wyglądała na starą i zmęczoną, jakby odcisnęło się na niej piętno rodzinnej historii – opowiada Beata Jędrusik. Na progu domu na „zastępczą siostrę” czekała już czwórka dzieci Beaty i Janusza. Ale mała się nie uśmiechała i nie reagowała na dotyk, jak śpiąca królewna. Beata mówi, że trzeba było obudzić ją ze snu. Miłością, dokładnie tak jak w bajce. Dzieci Jędrusików Głos chrypnie przy czytaniu bajek, oczy same się zamykają ze zmęczenia. – Zdarzały się noce, że gdy jedno dziecko kończyło płakać, to zaczynało drugie. Leżeliśmy z mężem w łóżku, licytując się „teraz wstajesz ty”, „nie, to twoja kolej” – śmieje się Beata . W domu Jędrusików w Nowym Sączu przez 20 lat mieszkało kilkadziesięcioro dzieci porzuconych przez rodziców. Niektóre z nich Beata wykarmiła własną piersią, na zmianę z własnymi, które rodziły się w międzyczasie.

Biologicznych dzieci doczekali się ośmioro, czwórka już się usamodzielniła. W zastępczej rodzinie jest teraz pięcioro, w tym Franek z zespołem Downa. Zazwyczaj dzieci trafiają do nich na kilka miesięcy, rok, dwa, zanim znajdą adopcyjnych rodziców. Często są w fatalnym stanie: z urazami okołoporodowymi, wymagają rehabilitacji i stałej opieki. – Ta dziewczynka trafiła do nas zaraz po porodzie z licznymi krwiakami, dostała pięć punktów w skali Apgar. Proszę spojrzeć, jaka dziś jest piękna! – pokazuje z dumą zdjęcia nastolatki. – Przez ten czas, kiedy dzieci są z nami, chcę im dać to, co najlepsze. By choć trochę odczarować traumę porzucenia. Rozstania, gdy przekazujemy je do adopcji, wciąż bolą tak samo jak na początku – podkreśla gospodyni. Na rękach trzyma roczną Weronikę. Mała jest urocza, podkrada ciastka z talerza, małymi paluszkami gładzi twarz opiekunki. W przedszkolu jest jej trzyletni brat. Pod jednym dachem Beaty i Janusza są trzy domy: rodzinny, zastępczy i Dom Obrony Życia. – Kobiety, które nie mają oparcia w rodzinie, podejmują czasem dramatyczne decyzje, wydaje się im, że nie mają wyjścia. My chcemy dać im alternatywę, pomagamy się usamodzielnić, dać nadzieję, że mogą stworzyć własny dom – opowiada. Uczy przyszłe mamy, jak być mamą. W drzwiach stają dziewczyny, które doświadczały brutalnej przemocy: bite, gwałcone, te, które zarabiały na prostytucji. Taka Karolina. Widziała śmierć swoich rodziców. Kiedy umierała jej mama, ojciec był zbyt pijany, by jej pomóc. Potem sam zapił się na śmierć. – Wtedy zamieszkała z dziadkiem, po raz pierwszy w życiu czuła się bezpiecznie. Gdy dziadek zachorował, dbała o niego, pilnowała, by regularnie zażywał leki. Wtedy siłą zabrano ją do domu dziecka. Straciła jedyną osobę, która kochała – opowiada Beata. Spędzała z nią każdy dzień, opowiadała o miłości, która leczy rany i o tym, że warto o siebie zawalczyć. A Karolina o tym, jak na dobranoc ojciec tłukł jej mamę, a potem wlókł za włosy. I o tym, że boi się, że nie nauczy się, jak kochać. Beata trzymała ją za rękę przy porodzie, a potem uczyła opieki nad maleństwem.

Karolina zniknęła po trzech latach, zostawiła córkę. – Wtedy przeżyłam wielki kryzys. Zadzwoniłam do zaprzyjaźnionej psycholog, że to już koniec, że to wszystko nie ma sensu. To był jeden z najtrudniejszych momentów – opowiada. Ale są też krzepiące historie, jak ta Magdy. Jej partner nie chciał słyszeć o dziecku i namawiał na aborcję. Zapukała do Jędrusików, chciała tylko urodzić i oddać, ale na kilka dni przed porodem zdecydowała, że synek zostanie przy niej. Dziś ma szczęśliwą rodzinę. Dzieci Dziedziców Kilka przecznic od Jędrusików mieszkają Beata i Paweł Dziedzicowie, którzy wychowali 36 dzieci. Ich uśmiechnięte portrety wiszą w salonie Beaty i Pawła Dziedziców. Rodzicielstwo zastępcze chodziło Beacie po głowie już od liceum. Inspiracją był Marek Kotański. Uznała jednak, że profilaktyka jest najważniejsza i postanowiła stworzyć zastępczy dom. – Jestem wymagającą mamą, bo uważam, że kochać to znaczy wymagać. Dzieci oczywiście nie reagują entuzjastycznie na pewne zasady, obowiązki domowe, ale doceniają to po latach – opowiada. Jeszcze jako nastolatka zaczęła opiekować się chłopcami z domu dziecka w Rytrze. Po kilku latach zamieszkali w domu Dziedziców. Zaczynali w malutkim, drewnianym domu z izbą dla krów (kupionym za meblościankę), wokół roztaczało się pole pszenicy, a wodę trzeba było nosić. W kupnie wielkiej działki pod nowy dom pomogli im rodzice. Dzieci , które trafiły do Dziedziców, zostały z nimi do usamodzielnienia, w międzyczasie urodziło się czworo ich własnych. Pierwsza córka Ania, gdy pojechali po nią do pogotowia opiekuńczego, przywitała ich słowami: „Państwo są mili, ale ja nie chcę z wami być”. Liczyła, że przyjedzie po nią ukochany ojczym, kilka tygodni przepłakała w poduszkę. Dziś podziwia zastępczą mamę i sama chciałaby stworzyć podobny dom. – Zdarzają się zabawne sytuacje, gdy dziecko, które pozostaje w kontakcie z rodzicami biologicznymi, odbiera telefon i woła „mamo, bo mama chce z tobą rozmawiać” – uśmiecha się Beata. Wszystkie dzieci Dziedziców świetnie się dogadywały, te biologiczne nigdy nie tupnęły nogą, że muszą się dzielić miłością.

– Czasem nasze dzieci żartują, jak to będzie z dziedziczeniem w naszej rodzinie. Mówimy wtedy, że dom dostanie ten, kto będzie kontynuował naszą pracę – opowiada Beata Dziedzic. Zdarzały się kryzysy. Jak w każdej rodzinie. Dwóch chłopców rozsmakowało się w ucieczkach z domu, jeden z nich był kibicem i za ukochaną drużyną uciekał w Polskę. – Staraliśmy się te przygody przyjmować ze spokojem. Każde z naszych dzieci przychodzi z innego środowiska, ma swoje problemy, emocjonalny bagaż. Jeden z chłopców po kolejnej ucieczce powiedział, że do nas nie wróci. W końcu trafił do ośrodka wychowawczego, ale nawet gdy trafił do więzienia, odwiedzaliśmy go, zapewniając o swojej trosce. Dziś dzwoni i mówi: nie mam nikogo poza wami – opowiada Beata.

W domu Dziedziców dziś mieszka z nimi dziesięcioro dzieci, wszystkie w wieku szkolnym. Zastępcza mama mówi, że nigdy nie miała momentów zwątpienia i jest spełniona. No, może czasem tylko brakuje chwili na czytanie książek – uśmiecha się.

Edyta Mikołajewicz

>>> Żródło